Działo się to dawno temu, w lipcu roku 2010...
Wesele Art Deco
Nie ma co ukrywać, uwielbiam się przebierać i wczuwać w przeróżne klimaty, to taka odskocznia od codzienności.
Pod pretekstem kostiumu można poszerzyć granice szaleństw.
A tu o dziwo kilka dni przed planowaną imprezą nie mogłam załapać „wkrętki artdecowej”. Być może dlatego, ze dopiero co było wesele anielskie i nie zdarzyłam jeszcze tego odreagować... Szczęśliwie w odpowiedniej chwili z pomocą przyszła mi Marysia, która telefonicznymi opowieściami i przesyłanymi w mailach inspiracjami, oraz zdjęciami swojej fastrygowanej sukienki doprowadziła mnie na wyżyny kreatywności i radości z szykowania kreacji.
Tego mi było trzeba! We dwie wyniosłyśmy maksimum radości z z tych przygotowań.
Ja chcę, tak jeszcze raz!!!
Nasze kreacje kompletowane i tworzone z dnia na dzień zostały dopracowane w każdym szczególe, od bielizny, po biżuterię i dodatki a na różowych papierosach w długich lufkach kończąc.
Dla zaskoczonych znajomych zaznaczam, że nie dołączyłam do grona palących, Wyjątek uczyniłam na ten wieczór, ponieważ nie wyobrażałam sobie kreacji w tych klimatach bez długiej lufki.
Na sam koniec stanęłyśmy przed poważnym wyzwaniem: ani w Łodzi, ani w całym Trójmieście nie mogłyśmy trafić na trop woalki z metra. Woalka okazała się materiałem unikatowym i luksusowym, nie do zdobycia w ilościach tak małych, jakich nam było trzeba. Przy okazji jeszcze raz dziękuję wszystkim zaangażowanym w poszukiwania.
W ostatecznej desperacji zadzwoniłam do pierwszej z brzegu modystki wskazanej przez intuicję, która szczęśliwym trafem, wykazała się całkowitym zrozumieniem dla sprawy „życia i śmierci” i z własnych zapasów odsprzedała nam 2,5 metra bezcennej siateczki.
Mój strój był gotowy: suknia haftowana srebrną nitką, ozdobiona kryształkami swarovskiego, prezentowała się zgodnie z moją wizją. Wisienkę na czubku góry bitej śmietany i kremów stanowiła mucha dla Krzyśka, uszyta z tego samego materiału co moja sukienka.
W efekcie tych przygotowań oraz atmosfery stworzonej przez Państwa Młodych, ślub i wesele było magiczne. Począwszy od kapeli zappowskimi klimatami trącącą, poprzez gości, a na miejscu biesiady – czyli Starej Cegielni - kończąc.
Cudownie wyglądali ludzie poprzebierani, niezależnie od wieku i przekonań - dali się porwać czarowi epoki. Żałuję że nie mam zdjęcia Pary Młodej, a może uda mi się to niedopatrzenie kiedyś nadrobić ;) A to dlatego, że suknia Panny Młodej była przecudna – stanowiła kwintesencję lat dwudziestych, idealnie pasowała do typu jej urody oraz podkreślała powab oraz filigranowość sylwetki. W takich momentach zawsze przypominam sobie dlaczego tak bardzo kocham modę ;)
fot. Krzysztof Jaguś
Galeria Pana Fotografa - http://www.flickr.com/photos/numeryk
- 23:15:00
- 1 Comments