Przeglądając swoje archiwalne
zdjęcia, natrafiłam na pliki z pokazu Ewy Minge, w którym to do
stylizacji zostały użyte między innymi skarpetki oraz zakolanówki
mojego projektu. Ten pomysł darzę sentymentem, nie tylko ze względu
na to, iż został doceniony przez znaną projektantkę, ale też
dlatego, że jak to często bywa w zawodzie projektanta
współpracującego z jakąś firmą, aby coś zostało wprowadzone
do produkcji trzeba się wiele na-udowadniać. W tym wypadku sama
szyłam pierwowzory, by pokazać jak łączyć rozciągliwą dzianinę
ze wstążką i że taka idea jest możliwa do wykonania. I dało
radę? Dało.... więc produkcja się rozpoczęła. Mogę z
satysfakcją pochwalić się, że był to projekt, który okazał się
samograjem sprzedażowym. Siedzący w branży wiedzą co to znaczy.
Trzeba też przyznać, że produkt ten,
który wydawał się dość frywolny, nie zapowiadał się jako
typowy hit. Ale ja czułam, że nim będzie.
Ano właśnie....
Moją zmorą jako wieloletniej
projektantki freelanserki, jest proces akceptowania kolekcji, czyli
wyboru produktów, które wejdą do regularnej produkcji. W sprzedaży
masowej, pobożnym życzeniem każdego właściciela firmy jest to,
by projektant przedstawił mu możliwe jak najwięcej samo
sprzedających się projektów. Najlepiej takich, których już nie
trzeba specjalnie reklamować.
I tu zaczyna się górka. Ponieważ
oczywiste jest, że gwarancji takowej, nie licząc intuicji, talentu
i analizowania trendów, nikt nigdy nie udzieli. Na sukces sprzedaży
składa się kilka czynników (projektant odpowiada zaledwie za dwa z
nich) między innymi: dobry marketing, wiara handlowców w
sprzedawane przez nich produkty i oczywiście sam projekt oraz to,
jak zostanie odebrany przez tzw. ulicę, czyli masowego nabywcę.
Kiedyś jeszcze głos ostateczny miał gust hurtownika, na szczęście
już nie ma ;)
Skąd mamy wiedzieć, czy to się
sprzeda?
Właściciel, lub osoba odpowiedzialna
za kształt kolekcji (nie będąca projektantem) aby zminimalizować
ryzyko nietrafienia w hit, wybiera coś co już zna (czytaj:
bezpieczne). Często ma się to nijak do tego co się dzieje
aktualnie w świecie mody i zazwyczaj trąci już odgrzewanymi
kotletami. Cudownie jest, jeśli trafi się w moment, gdy trendy
powracają, lub utrzymują się jeszcze – wtedy zarówno projektant
jak i właściciel mają satysfakcję.
Tak oto mamy odpowiedź, dlaczego wielu
producentów na rynku polskim nie może przeskoczyć bariery „Centrum
Handlowe Ptak” w Tuszynie (które nota bene tak bardzo stara się
zaistnieć na mapie modowej ).
Postawa zachowawcza właściciela firmy
jest jeszcze do przyjęcia, najgorzej jest gdy ego właściciela
domaga się tego, by być również projektantem ;)
Takie zachowania znają nie tylko
projektanci odzieży ale też graficy komputerowi i ponoć mechanicy
samochodowi (im ponoć klienci lubią doradzać) ;)
Nie uważam, że ktoś kto nie jest
projektantem nie może stworzyć dobrej kolekcji. Chodzi o sam fakt
zatrudnienia kogoś na tym stanowisku, bądź korzystania z usługi,
po to by.... no właśnie po co? By samemu projektować, lub naprawić
w swoim odczuciu silnik rękoma mechanika, doradzając mu i
wymądrzając się nad uchem?
Kiedyś trafiłam na przypadek gdy
pewna pani właścicielka, udzieliła wywiadu w kolorowym magazynie,
opowiadając o tym jaką jest projektantką. W artykule zamieszczono
na poparcie wywiadu moje rysunki i szkice, nie podpisując że są
moje. Sama je skanowałam i wysyłałam do redakcji. Moje przerażenie
nastąpiło wtedy, gdy przeczytawszy artykuł, odkryłam w jakim
kontekście użyto moje prace. Oczywiście bohaterka wywiadu, nie
widziała w tym nic złego, przecież za projekty zapłaciła. Bajka,
co nie? ;)
Nagminne są też sytuację, gdy
klienci targują się, ponieważ dany wzór lub projekt nie jest
skomplikowany, ot dwie kreski, lub trzy kropki w logo, sam bym to
narysował – może zapłacę za niego o połowę mniej.
I znów nasuwa się analogia do mądrego
mechanika samochodowego a właściwie dowcipu o nim. Kawał był o
tym jak facetowi zepsuł się strasznie drogi samochód i jeździł z
lawetą, biedak od mechanika do mechanika, nikt nie chciał podjąć
się naprawy, nie potrafili znaleźć usterki. W końcu facet trafił
do ostatniego warsztatu w mieście. Mechanik, zajrzał pod maskę
podrapał się w głowę, pomyślał, wziął młotek walnął w
jedno miejsce i samochód odpalił. Po czym wystawił rachunek na 500
zł. Gdy klient poprosił o wyszczególnienie działań na rachunku
dostał taką oto rozpiskę: Walnięcie młotkiem 10 zł, wiedziałem
gdzie 490 zł
Oczywiście nie wszyscy klienci są ciężkim kalibrem. Jest wiele firm, z którymi cudownie mi się współpracowało lub współpracuje. Właściciele, szefowie którzy potrafią przekazać i opowiedzieć, co lubią, co ich inspiruje. W efekcie takiej współpracy osiągają cudowne kolekcje oraz sukcesy sprzedażowe. Niestety w proporcji jest ich mniej niż tych, którzy powinni przeżyć oświecenie mentalne.
Oczywiście nie wszyscy klienci są ciężkim kalibrem. Jest wiele firm, z którymi cudownie mi się współpracowało lub współpracuje. Właściciele, szefowie którzy potrafią przekazać i opowiedzieć, co lubią, co ich inspiruje. W efekcie takiej współpracy osiągają cudowne kolekcje oraz sukcesy sprzedażowe. Niestety w proporcji jest ich mniej niż tych, którzy powinni przeżyć oświecenie mentalne.
Było chwalenie się, narzekanie, a
teraz pytania i wnioski:
Zaczynając od i jednocześnie
powracając do zakolanówek oraz skarpetek z satynową wstążką, to
faktycznie projekt banalny. Wystarczyło tylko pokazać jak szyć.
Sukces pojawił się po tym, gdy została wyprodukowana partia
próbna, poglądowa sesja zdjęciowa, sprzedaż przedpremierowa w
internecie, która spotkała się z bardzo pozytywnym przyjęciem.
Tylko tyle...
Współczesny rynek, internet daje
niesamowite możliwości testowania, przez co zmniejszenia ryzyka
związanego z dużą produkcją. Cała masa młodych zdolnych ludzi,
może stworzyć bez wielkich budżetów, a i tak z satysfakcją
finansową dla obu stron, realizacje na poziomie światowym (wkrótce
napiszę post i podam Wam przykłady). Cały czas zadaję sobie to
pytanie: co należy zrobić aby polscy producenci, mający duże
możliwości produkcyjne, wiedzę technologiczną, byli w stanie
skorzystać z tego potencjału i wypromować swoje marki? Jak
sprawić, by ludzie którzy nie mają pojęcia o sztuce, tworzeniu,
pozwolili sobie na to by zaufać artystom? Jak uruchomić dialog
pomiędzy nimi?
Być może chodzi tu o zapotrzebowanie
na taki zawód jak mediator, menadżer? Ponieważ wiem sama z
własnego doświadczenia, iż ciężko jest wycenić swoją pracę.
Pracy, która płynie z serca, pasji – ocena tego jest niezwykle
trudna. Nie mam za to problemu by wycenić i mówić o talencie
innych ;) O sobie nie potrafię i tu nie chodzi o brak pewności
siebie, a pewną subtelność i niewłaściwość. Tak, skromność!
To piękna cnota i nie należy się jej wyrzekać.
Porównując naszych rodzimych artystów
wszelkiego rodzaju, stojących na piedestale popularności
(zaznaczam, że są wyjątki od tej reguły, z roku na rok jest ich
więcej i chwała im za to) z artystami tworzącymi „w ukryciu”
wielokrotnie bardziej uzdolnionych, za to bez tupetu, dziękuję Bogu
za internet, ponieważ być może on właśnie spełnia i spełni w
jeszcze większej skali, rolę łącznika pomiędzy światem artystów
a producentów. Prezentowanie pracy twórczej w wirtualnych,
osobistych galeriach, docenianych i opisywanych przez odbiorców,
wykształci obiektywną ocenę – łatwą do odczytania oraz
interpretacji dla właścicieli firm. To może być ta poszukiwana
gwarancja, że dany artysta jest w stanie stworzyć coś co będzie
nabywane przez masy i to nie dlatego, że wpakowano w kampanię grubą
kasę, a dlatego że autentycznie jego talent trafia w gusta
większości.
Zdjęcie pochodzi z portalu Zeberka.pl http://www.zeberka.pl/art/ewa-minge-pokaz-najnowszej-kolekcji-4166 |
Zdjęcie pochodzi z portalu Zeberka.pl http://www.zeberka.pl/art/ewa-minge-pokaz-najnowszej-kolekcji-4166 |
Zdjęcie pochodzi z portalu Zeberka.pl http://www.zeberka.pl/art/ewa-minge-pokaz-najnowszej-kolekcji-4166 |
Zdjęcie pochodzi z portalu Zeberka.pl http://www.zeberka.pl/art/ewa-minge-pokaz-najnowszej-kolekcji-4166 |
- 02:49:00
- 0 Comments