- 20:45:00
- 9 Comments
Znów zostałam zaproszona na Galę Moda&Styl. Ucieszyłam się ponieważ na ostatniej, majowej gali byłam pod wrażeniem Sheratona, Ferrari oraz komercyjnych pokazów na całkiem przyzwoitym poziomie.
Nawet występy artystyczne były niczego sobie...
Jednak tym razem tylko hotel był taki jak poprzednio, prócz niego cała reszta organizacyjnie (mówiąc delikatnie) kulała.
Zaczęło się od desperackiej konferansjerki, czyli występu pana i pani, którzy na siłę próbowali być zabawni.
Prowadzący Witold Casetti w ramach bycia „przebojowym”głosił komentarze typu: firma LAMA, co to za nazwa? Firma powinna zmienić nazwę!
Przy okazji otworzył się i podzielił informacją że nie lubi produktu jednego ze sponsorów – po prostu nie wierzyłam własnym uszom!
Efekt tego był taki, że siedząc (szczęśliwie) w ostatnim rzędzie zaśmiewałam się do łez. Kabaret na żywo nie dałby mi większej rozrywki!
Więc może niepotrzebnie marudzę?
A jednak..
Nie lubię głosić krytyki i narzekać – ale tutaj zostały przekroczone wszelkie granice dobrego smaku i bon ton'u – w końcu to miała być promocja wielu firm, które za to zapłaciły!
Siedząc i obserwując to co się działo na wybiegu, dostałam konkretnej „głupawki” - to był chyba efekt samoobrony psychicznej. Bo jak inaczej można zareagować będąc na ekskluzywnej imprezie, słuchając dłuuuuuuuugich opisów firm, czytanych w sposób dukający przez prowadzących, którzy na dodatek przekręcali nazwy, nazwiska, a całość brzmiała gorzej niż teksty reklamowe puszczane przez głośniki w halach targowych typu PTAK?
Podczas samych pokazów nie było nudno. Można było odgadywać jakie nastroje przedstawiają modele: znudzenie, zaskoczenie „co ja robię tu”, ospałość, dekadentyzm typu Kiepski, było nawet zatkanie górnych dróg oddechowych i chore kolana, a może nawet sztuczne stawy biodrowe. Na pokazie bielizny męskiej aż porwało mnie z krzesła, biłam brawo i krzyczałam „wow” na widok mojego „faworyta” - a to wszystko z zaskoczenia, że przy dość okrągławej sylwetce wypuścili go na wybieg... w majtkach!
Tak więc były to prawdziwe, porywające emocje ;)
Trzeba oddać sprawiedliwość i podkreślić, że w pokazach również chodziły dwie profesjonalne modelki oraz chyba jeden zawodowy model. Szczęśliwie byli wypuszczani w niewielkich dawkach, bo inaczej przy całej oprawie muzyczno-choreograficznej zżarłaby mnie nuda - a tak przynajmniej coś się działo.
Dzięki wsparciu Wojtka oraz głupawce bez problemu wytrwałam do końca i nawet załapaliśmy się na ciepły posiłek. Niestety spora część publiczności, w tym również niektórzy jurorzy bez podobnej pomocy nie dali rady doczekać finału... to chyba w smutny sposób uzasadnia mój krytycyzm.
Takie były moje zawodowe spostrzeżenia. Osobiste są tysiąckroć bardziej pozytywne, ponieważ
w towarzystwie Wojtka bawiłam się rewelacyjnie, a wymyślony na tę okazję strój, zdał egzamin. Bardzo dobrze czułam się we własnej kreacji, i wbrew panice - która dorwała mnie przed samym wyjściem – sukienka oraz cały zestaw wypadły zgodnie z wcześniejszymi założeniami, czyli przyciągały wzrok a jednocześnie były skromne.
By nie było tak do końca poprawnie, trzy środkowe paznokcie palców dłoni pomalowałam kolorem błękitnym (jak paski na torebce) a pozostałe na czarno – to taki mój mały buncik ;)
- 18:42:00
- 10 Comments
- 23:45:00
- 11 Comments
fot. Wojciech Jastrzębski
Bluzka kimono szyta przeze mnie z ciemno granatowego aksamitu, wykończona ręcznie dzianymi ściągaczami. Po tej sesji na nowo się w niej zakochałam :)
- 12:39:00
- 5 Comments
fot. Wojciech Jastrzębski
Sweter, żakard - projekt i produkcja PERI Renata Glinkowska
- 19:05:00
- 6 Comments
- 21:03:00
- 3 Comments
Zostałam zaproszona do Radia Łódź na pogadankę o czapkach oraz blogach, w audycji „Na wybiegu”, prowadzoną przez Patrycję Waluchowską i Jacka Czekalskiego - (To ta sama ekipa, która pomogła mi w odnalezieniu się w nadmuchanej atmosferze Fashion Week ;)
Dziwnym uczuciem jest słyszeć swój głos, tym bardziej że w trakcie wywiadu targały mną (a jednak) nerwy - myślałam, że jestem bardziej opanowana. Swoje wypowiedzi oceniam na maxa krytycznie.
Ciekawych zapraszam do odsłuchania audycji Radia Łódź.
A teraz kilka słów na temat mojego sweterka-tuniki.
Kilka lat temu na zaliczenie w ASP, zaprojektowałam dzianinę żakardową, inspirowaną wizerunkami gwiazd czarno-białego kina. Ponieważ żakardowe sweterki wracają do łask, odkopałam materiał na który do tej pory nie miałam pomysłu i uszyłam z niego asymetryczną tunikę. Dobrałam do niej rajstopy z wzorem przedstawiającym podwiązki, by nawiązywały do Marleny Dietrich i dla kontrastu, by nie było za dużo prowokacji, ciepłe, ortalionowe kozaki, które pomimo sportowego wyglądu, mają wokół stopy wykończenia retro.Założyłam kurtkę w szkocką kratę – chociaż po czasie, myślę że bardziej by tutaj pasował płaszcz lub inne ciepłe wdzianko, odrobinę dłuższy niż sama tunika.
- 23:58:00
- 6 Comments
Jako, że nie gonię za trendami i nie jestem maniaczką pokazów mody, specjalnie nie przejęłam się nadchodzącym Fashion Week. A jednak cudownym zbiegiem okoliczności, niespodziewanie dostałam wejściówkę od Goera - człowieka który za każdym razem gdy się ujawni w moim życiu, prócz fundowanej rozrywki, wpycha mnie w magiczny świat metafizycznych przeżyć. Wtedy dzieją się sytuacje i „zbiegi” okoliczności, które zazwyczaj można oglądać w filmach familijnych, czyli spełnienie marzeń i happy endy.
Zaczęło się ostrożnie.
Stworzyłam sobie bezpieczną, monochromatyczną kreację z bordowymi dodatkami, aby na wszelki wypadek za bardzo nie rzucać się w oczy, ale jednak błysnąć jakąś twórczą inwencją, oraz kolorowym akcentem.
Tuż po wejściu na teren imprezy, byłam lekko zagubiona i niepewna... Czekając na przyjazd bardzo dawno niewidzianej, poznanej właśnie dzięki Goerowi - Weroniki, błąkałam się podziwiając różnorodne stylizacje gości FW...
Kiedy przez komórki namierzyłyśmy się i odnalazłam Weronikę, zobaczyłam jak bardzo na dobre zmieniła się w czasie naszego niewidzenia. Ona w przeciwieństwie do mnie, nie była ubrana w barwy ochronne, tylko w żywe, wesołe kolory. Choć zawsze świetnie się bawiłyśmy – tym razem poczułam że czeka mnie wykwintna uczta towarzyska: dyskusje przeskakujące dowolnie z poziomów tych najwyższych - duchowych, do tych niższych - próżnych i odwrotnie – sam miód :)
Zaraz potem wpadłam pod flesz dobrego ducha wszystkich wszystkich spędów modowych – fotografa Piotra Zyznowskiego. On potrafi odczarować z pompatyczności, każdą nawet najbardziej nadmuchaną atmosferę. Dzięki jego szybkiej sesji zdjęciowej, poczułam się jak gwiazda, a czegoż więcej potrzeba niepewnemu ego? Efekt był tym mocniejszy, że do Piotra dołączyli się inni fotoreporterzy, robiąc zdjęcia „na wszelki wypadek” - a nuż ta pani okaże się kimś sławnym? ;) Następnie spotkałam moją ulubioną ekipę Radia Łódź – czyli Pati i Jacka, i dopiero to wszystko sprawiło, że odprężyłam się i poczułam swojsko.
Dlaczego tak trudno było mi przejść do swobodnego samopoczucia na FASHION Week?
Lubię obserwować intereakcje zachodzące pomiędzy mną a otoczeniem. Z racji tego, że ubieram się troszkę inaczej niż nakazują trendy, mam często okazję do różnych refleksji. Łódzki Fashion Week niestety nie jest miejscem gdzie można czuć się swobodnie we własnej „drugiej skórze”. Odbiegając od trendów ogólnych, nie wtapiając się w tłum, jest się narażonym na krzywe spojrzenia, półgłośne, niekoniecznie miłe komentarze... i jakie z tego można wyciągnąć wnioski? Wydaje mi się, że świadczy to o braku TOLERANCJI, która powinna być hasłem przewodnim tego typu imprez, promowanym szczególnie przez artystów i świat sztuki. Nie na darmo podczas ślubowania na ASP padają słowa o szanowaniu inności (nie pamiętam dokładnych słów, ale kontekst jest właśnie taki).
I mamy odpowiedź na to, dlaczego nasi artyści przywdziewają szare, niekiedy bogate w formę i strukturę, ale jednak monochromatyczne kreacje, bo właśnie dzięki temu mogą być sobą, nie narażając się na krytykę, która zazwyczaj nie jest konstruktywna, świadczy o braku klasy oraz podbudowuje ego krytykującego, przy okazji raniąc dotkliwie bardzo wrażliwą i delikatną zazwyczaj osobę krytykowaną.
Przez takie zachowania podkreślamy niestety naszą zaściankowość – przykro się robi, że wszelka ocena wychodzi od osób przedstawiających swoim stylem trendy, które są aktualne w zachodnich sieciach i na zachodzie nie przedstawiają sobą nic nadzwyczajnego – ot zwykły street style dostępny dla każdego.
Ile jeszcze czasu potrzeba aby Łódź uchodząca za miasto mody, nauczyła się cenić indywidualność oraz inność? Kiedy skończy się kopiowanie zachodu i lansowanie dobrych obserwatorów, a nie prawdziwych twórców?
Przykre jest stwierdzenie, że ubierając się w zgodzie z własnym wnętrzem - lepiej i swobodniej czułam się na ulicach małego miasteczka w Anglii niż na łódzkim Fashion Week...
Na szczęście towarzystwo Weroniki i spotkanie z Piotrem skutecznie odcięły mnie od dalszego analizowania reakcji otoczenia – FW to przede wszystkim pokazy i na tym skupiłam swoją uwagę.
A gdzie magiczne przeżycia?
No właśnie moja nadwątlona pewność siebie, przez zdecydowanie niekonstruktywną krytykę, została wynagrodzona i skutecznie utwierdzona. Okazało się, że moje zdjęcia, robione przez Piotra, trafiły na blog pani Doroty Wróblewskiej http://www.dorotawroblewskablog.pl/konkursy/fashionphilosophy-fashion-week-poland-stylizacje-c/ i moja stylizacja wzięła udział w konkursie, gdzie dotarła do samego finału, jako jedna z trzech http://dorotawroblewskablog.pl/konkursy/konkurs-hp-mysle/ . Choć nagrodę wygrał „Niebieski Szalik” http://dorotawroblewskablog.pl/konkursy/final-konkursu-na-stylizacje-podczas-fashion-week/ to emocje związane z konkursem i przechodzenie przez kolejne etapy, sprawiły że za każdym razem tańczyłam z radości.
Efekt tego jest, taki że moja wiara w bycie autentyczną została głęboko ugruntowana. Bo w najśmielszych marzeniach nie wyobrażałam sobie, że moja inwencja jest w stanie wybić się pośród takiej ilości ciekawych kreacji. Ten konkurs oraz odnowiona znajomość z Weroniką to magiczny Happy End tej historii i dziękuję wszystkim, którzy się do tego przyczynili :)
- 21:09:00
- 3 Comments
Działo się to dawno temu, w lipcu roku 2010...
Wesele Art Deco
Nie ma co ukrywać, uwielbiam się przebierać i wczuwać w przeróżne klimaty, to taka odskocznia od codzienności.
Pod pretekstem kostiumu można poszerzyć granice szaleństw.
A tu o dziwo kilka dni przed planowaną imprezą nie mogłam załapać „wkrętki artdecowej”. Być może dlatego, ze dopiero co było wesele anielskie i nie zdarzyłam jeszcze tego odreagować... Szczęśliwie w odpowiedniej chwili z pomocą przyszła mi Marysia, która telefonicznymi opowieściami i przesyłanymi w mailach inspiracjami, oraz zdjęciami swojej fastrygowanej sukienki doprowadziła mnie na wyżyny kreatywności i radości z szykowania kreacji.
Tego mi było trzeba! We dwie wyniosłyśmy maksimum radości z z tych przygotowań.
Ja chcę, tak jeszcze raz!!!
Nasze kreacje kompletowane i tworzone z dnia na dzień zostały dopracowane w każdym szczególe, od bielizny, po biżuterię i dodatki a na różowych papierosach w długich lufkach kończąc.
Dla zaskoczonych znajomych zaznaczam, że nie dołączyłam do grona palących, Wyjątek uczyniłam na ten wieczór, ponieważ nie wyobrażałam sobie kreacji w tych klimatach bez długiej lufki.
Na sam koniec stanęłyśmy przed poważnym wyzwaniem: ani w Łodzi, ani w całym Trójmieście nie mogłyśmy trafić na trop woalki z metra. Woalka okazała się materiałem unikatowym i luksusowym, nie do zdobycia w ilościach tak małych, jakich nam było trzeba. Przy okazji jeszcze raz dziękuję wszystkim zaangażowanym w poszukiwania.
W ostatecznej desperacji zadzwoniłam do pierwszej z brzegu modystki wskazanej przez intuicję, która szczęśliwym trafem, wykazała się całkowitym zrozumieniem dla sprawy „życia i śmierci” i z własnych zapasów odsprzedała nam 2,5 metra bezcennej siateczki.
Mój strój był gotowy: suknia haftowana srebrną nitką, ozdobiona kryształkami swarovskiego, prezentowała się zgodnie z moją wizją. Wisienkę na czubku góry bitej śmietany i kremów stanowiła mucha dla Krzyśka, uszyta z tego samego materiału co moja sukienka.
W efekcie tych przygotowań oraz atmosfery stworzonej przez Państwa Młodych, ślub i wesele było magiczne. Począwszy od kapeli zappowskimi klimatami trącącą, poprzez gości, a na miejscu biesiady – czyli Starej Cegielni - kończąc.
Cudownie wyglądali ludzie poprzebierani, niezależnie od wieku i przekonań - dali się porwać czarowi epoki. Żałuję że nie mam zdjęcia Pary Młodej, a może uda mi się to niedopatrzenie kiedyś nadrobić ;) A to dlatego, że suknia Panny Młodej była przecudna – stanowiła kwintesencję lat dwudziestych, idealnie pasowała do typu jej urody oraz podkreślała powab oraz filigranowość sylwetki. W takich momentach zawsze przypominam sobie dlaczego tak bardzo kocham modę ;)
fot. Krzysztof Jaguś
Galeria Pana Fotografa - http://www.flickr.com/photos/numeryk
- 23:15:00
- 1 Comments
Oczywiście w efekcie końcowym, komercyjnie, będą widoczne tylko moje nogi, lecz gdy studio jest rozłożone, szkoda przepuścić taką okazję. Pracuję nad projektami opakowań na pończochy oraz nad umocnieniem poczucia własnej wartości. Zdaję sobie sprawę z tego, że wygląd zewnętrzny tylko w nieznacznym stopniu to naprawi, lecz od czegoś trzeba zacząć. Włosy są synonimem kobiecości, ich utratę należy rekompensować. Patrząc z tej perspektywy, sesje zdjęciowe to doskonała terapia. Na mnie to działa. W ten sposób można zapomnieć o chorobie.
- 22:25:00
- 0 Comments
Kolejna sesja z Różą i przy okazji odprężająca zabawa. Oczywiście Róża na swoje potrzeby wybrała inne zdjęcia, dla mnie te najtrafniej oddają klimat naszego spotkania.
- 23:00:00
- 0 Comments